Jestem sobie zosia. Przez mniej więcej całą podstawówkę i gimnazjum byłam stereotypową szarą myszką, nawet ubrania miałam szare. Z grubsza rzecz biorąc, nikt na mnie nie zwracał uwagi, jeśli nie potrzebował akurat pracy domowej. A potem przyszło liceum i wiele rzeczy się zmieniło.
Na co dzień wyglądam jak menel. Radośnie biegam po ulicy w brudnych glanach, workowatym płaszczu, szerokich spodniach i bezkształtnej czapie. I dobrze mi z tym. Czasem jednak coś mi odbija i wyciągam z szafy kolorową sukienkę i wkładam koturny. I też mi z tym dobrze.
Czasem jestem cała na czarno, innym razem wkładam żółte okulary przeciwsłoneczne, turkusowy szalik i fioletowe spodnie. Raz przychodzę do szkoły jako metalówa, kiedy indziej mam spódniczkę i baleriny. Dorobiłam sobie do tego ideologię, że w ten sposób nie daję się zaszufladkować, ale nikt poza mną na takie wyjaśnienie nie wpadł.
Czasem jestem cała na czarno, innym razem wkładam żółte okulary przeciwsłoneczne, turkusowy szalik i fioletowe spodnie. Raz przychodzę do szkoły jako metalówa, kiedy indziej mam spódniczkę i baleriny. Dorobiłam sobie do tego ideologię, że w ten sposób nie daję się zaszufladkować, ale nikt poza mną na takie wyjaśnienie nie wpadł.
Lubię wyglądać dziwnie. Ostatnio zaczęłam nosić melonik, koleżanki z klasy orzekły, że jest okropny. Trudno. Mnie się podoba, a w pociągu na Pyrkon był rozchwytywany prawie tak jak śrubokręt soniczny.
A, no i nie umiem w makijaż. Mam naturalny antytalent i jeśli uda mi się pomalować rzęsy, uważam to za sukces. Nie jestem więc szczególnie dziewczęca z wyglądu.
W kontaktach z chłopakami też nie. Kiedy gadam z kolegami, nie zachowuję się inaczej/sztuczniej niż w rozmowie z przyjaciółkami. Nie chichoczę, nie macham rzęsami, nie zgrywam słabej i bezbronnej, bo nie czuję się taką. Wydurniam się, szturcham ich, robię sprośne żarty. Ba, prowadzę z nimi dyskusje polityczne. Czy to znaczy, że jestem babochłopem?
Nie wiem. Ale lubię z nimi gadać i oni ze mną (chyba) też, a to mi wystarcza.
W kontaktach z chłopakami też nie. Kiedy gadam z kolegami, nie zachowuję się inaczej/sztuczniej niż w rozmowie z przyjaciółkami. Nie chichoczę, nie macham rzęsami, nie zgrywam słabej i bezbronnej, bo nie czuję się taką. Wydurniam się, szturcham ich, robię sprośne żarty. Ba, prowadzę z nimi dyskusje polityczne. Czy to znaczy, że jestem babochłopem?
Nie wiem. Ale lubię z nimi gadać i oni ze mną (chyba) też, a to mi wystarcza.
Postanowiłam poszukać odpowiedzi na tytułowe pytanie głębiej, znaczy w internecie.
[OSTRZEŻENIE] poniższy akapit zawiera bardzo
złe rzeczy. Osoby o słabych nerwach uprzejmie proszę, żeby nie klikały w
szare linki, prowadzą one do tekstów największego buca w Pols...
znaczy tego, najpopularniejszego polskiego blogera.
znaczy tego, najpopularniejszego polskiego blogera.
Kominek uważa, że nie jestem kobietą.
Cytat z ideału kobiety.
Zabawne, nawet gdybym nie nosiła glanów, według Kominka nadaję się
tylko do odstrzału np. dlatego, że nie używam drogich perfum.
Na
coś takiego znajduję tylko jedną odpowiedź: pierdol się, Kominek. Nie
masz absolutnie żadnego prawa dyktować kobietom, jak powinny wyglądać.
Ani próbować sprawić, żeby czuły się źle ze sobą. Ani mówić facetom, z
jakimi dziewczynami nie powinni spać. Ani twierdzić, że zdrada jest ok. Ani snuć obrzydliwych teorii o przyjaźni. Ani... Zasadniczo, jeśli ktoś w polskim internecie powinien się powiesić, to właśnie ty, Tomeczku. Zrobiłeś już dość złego.
I feel really bad about wishing someone's death, but damn, I fucking hate this jerk
Sara z Jak cudownie być kobietą mówi wprost, że jestem babochłopem (a za bycie feministką to już w ogóle mnie potępia).
Sarze
mogę tylko współczuć dziwnego systemu wartości i zazdrościć pewności
siebie, że zdoła zmienić wszystkie kobiety w "damy" i że może poprzez bloga nauczyć czytelniczki, jak, na przykład, chodzić. Tak się nie stanie,
Saro. Przykro mi.
Buzzfeed powiedział mi, że powinnam
być facetem. Z drugiej strony, ten test na gender był dość głupi i
oparty na stereotypach (podejrzewam, że taki wynik był powodowany
wybraniem matematyki, a nie sztuki i koncertu zamiast zakupów). Ale to
przypomina mi o jeszcze jednym teście, który myślał, że jestem chłopcem - USG. Kiedy moja mama po raz pierwszy w życiu poszła zbadać płeć dziecka, powiedzieli jej, że będzie miała trzeciego chłopca. Nawet wymyśliła dla niego imię. Emil. Miałam się urodzić jako Emilek Pilecki, bo bohaterze bajki z JużCzytam, który nazywał się Emilek Piłeczka :"D
Za to Kiciputek sądzi, że nieistotna jest opinia o tobie znanych blogerów czy znajomych, bo najważniejsza jest aprobata mopsa. Kiciputek jest bardzo mądra.
Co jeszcze może wpływać na postrzeganie mnie jako babochłopa? Moje poglądy.
Jestem feministką. Dla wielu ludzi oznacza to z automatu, że jestem lesbijką, nienawidzę mężczyzn, mam jakieś chore żądania i w ogóle to czemu nie mam krótkich włosów. (Fun fact: może bym ścięła, ale nie chcę pozwolić, żeby mój chłopak miał dłuższe). Feministka przecież równa się babochłopowi.
To nieprawda. Nie uważam kobiet za lepsze od mężczyzn, uważam je za równe. Uważam, że powinny mieć takie same szanse na rozwijanie się. Dlatego cieszę się, że są ludzie, którzy zwracają uwagę na gender. Ale nie ma żadnej ideologii gender. Nie ma szalonych genderystów, którzy chcą na siłę ubierać chłopców w sukienki i w przedszkolu wmawiać im, że każdy ma prawo zmienić płeć, jeśli ma ochotę. Są tylko ludzie, którzy mają dość niesprawiedliwego odrzucania kogoś ze względu na płeć. I to działa w obie strony. Nie ma zawodów męskich i damskich. Dziewczynka też może zostać strażakiem, a chłopiec krawcem.
Lubię mężczyzn, choć raczej jednostki niż ogół. W ogóle jestem przeciwniczką ogółu.
Nie lubię generalizowania. Nie lubię stwierdzeń typu "Wszyscy mężczyźni są tacy sami", "Pedały śmierdzą", "Adwokaci nie mają sumienia" (© Katarzyna Michalak), "Zajebać wszystkich lewaków". This is fucking bullshit. Jeśli ktoś użyje w dyskusji ze mną takiego zdania, uznam, że nie ma sensu z nim rozmawiać, skoro nie potrafi znaleźć lepszego argumentu. Albo podejmę próbę oświecenia i powiem, że przecież w każdej grupie są jednostki głupie i mądre, szalone i rozsądne. Nie można sądzić iluś tam dziesiątek tysięcy ludzi na podstawie ubranego w różowe pióra geja, który tak razi twoje oczy, albo jednej walniętej feministki, która zaczepia ludzi na ulicy. To jakbym ja powiedziała, że w minionej dekadzie udokumentowano w Polsce sto przypadków ojców, którzy gwałcili swoje córki, wobec czego każdy dzieciaty Polak po czterdziestce to pedofil. Bzdura? Bzdura. Tak samo jak to, co ludzie wygadują o transseksualistach i Żydach.
Nie lubię generalizowania. Nie lubię stwierdzeń typu "Wszyscy mężczyźni są tacy sami", "Pedały śmierdzą", "Adwokaci nie mają sumienia" (© Katarzyna Michalak), "Zajebać wszystkich lewaków". This is fucking bullshit. Jeśli ktoś użyje w dyskusji ze mną takiego zdania, uznam, że nie ma sensu z nim rozmawiać, skoro nie potrafi znaleźć lepszego argumentu. Albo podejmę próbę oświecenia i powiem, że przecież w każdej grupie są jednostki głupie i mądre, szalone i rozsądne. Nie można sądzić iluś tam dziesiątek tysięcy ludzi na podstawie ubranego w różowe pióra geja, który tak razi twoje oczy, albo jednej walniętej feministki, która zaczepia ludzi na ulicy. To jakbym ja powiedziała, że w minionej dekadzie udokumentowano w Polsce sto przypadków ojców, którzy gwałcili swoje córki, wobec czego każdy dzieciaty Polak po czterdziestce to pedofil. Bzdura? Bzdura. Tak samo jak to, co ludzie wygadują o transseksualistach i Żydach.
Popieram LGBTQIA. Wydaje mi się całkiem naturalne i oczywiste, że każdy powinien mieć prawo do bycia sobą, do miłości i wolności wyboru (np. tego, czy chce wejść w związek małżeński). Co do tego ma ten drobny szczegół, że kocha się osobę tej samej płci? I czy tak naprawdę trudno zrozumieć, że osoby transseksualne nie robią sobie operacji, bo mają taki kaprys, tylko dlatego, że są ze swoim ciałem głęboko nieszczęśliwe? I czemu małżeństwa osób jednej płci to taki problem? Przecież gdyby wszyscy geje byli tymi rozwiązłymi, obleśnymi, pedofilskimi gwałcicielami, jak niektórzy lubią ich opisywać, to nie chcieliby zawierać związków na całe życie?
But if the world stopped spinning tomorrow, we can't keep running away from who we are
Niektórzy ludzie hejcą mnie za moje poglądy. Nie rozumiem. Co jest takiego fajnego w nienawiści, że przeciętny prawak nienawidzi nie tylko LGBT, Żydów, imigrantów, ateistów, Arabów, feministek, ale jeszcze nienawidzi wszystkich, którzy ich nie nienawidzą?
Tu pojawia się problem. Bo moi drodzy, inteligentni koledzy, z którymi tak dobrze mi się rozmawia, na deklarację liberalnych poglądów reagują alergicznie. Jeden w rozmowie o podziale obowiązków domowych przywołuje z tyłka wzięty argument, że w takich małżeństwach jest mniej seksu. Drugi mówi, że legalizacja małżeństw homoseksualnych zniszczy tradycyjny model rodziny (a trzeci dodaje, że to będzie bardzo złe dla podatków o.O). Czwarty mówi, że Korwin jest dobry, bo od dawna trzyma się swoich poglądów (ciula tam, że mówi rzeczy w stylu "pedofil jest lepszy od edukacji seksualnej"). Piąty twierdzi, że lewaków takich jak ja należałoby wysłać do obozu koncentracyjnego. Szósty pyta, czy jestem dżęderem i czy mam siusiaka (no ha, ha, pewnie nikt na to wcześniej nie wpadł). Tylko jeden Andrzej ma poczucie humoru i zarzuca mi, że ideologia gender propaguje antykoncepcję u gejów.
A ja słucham tego wszystkiego i tylko mi śmiech z klątwą się na usta cisną.
...no dobra, nie tylko. Rozpętuję wielogodzinne i wieloosobowe dyskusje :V
...no dobra, nie tylko. Rozpętuję wielogodzinne i wieloosobowe dyskusje :V
A tytułowe pytanie pozostaje bez odpowiedzi.
Nie odpowiada mi tradycyjna genderowa rola kobiety, choć czasem
odnajduję się w sytuacjach stereotypowych, jak wzruszenie na filmie
Disneya, zachwycanie się uroczym małym dzieckiem czy kupno kolejnej
sukienki.
Kijowy też ze mnie materiał na dobrą polską żonę, bo nie umiem gotować, średnio sobie
radzę z utrzymaniem porządku i - DU DU DUUM - nie planuję sześciu
bachorów. No i niespecjalnie mi się uśmiecha siedzenie cicho i
robienie, co mi ojciec/mąż każe.
A jeśli ktoś rzuci we mnie argumentem o tradycyjnych wartościach rodzinnych (czy to w kontekście feminizmu, czy praw LGBT), to wyjaśnię mu dokładnie, jak doskonale sprawdzają się te piękne wartości w rodzinie mojej czy moich znajomych. Może dorzucę też statystyki na temat rozwodów i samotnych matek.
A jeśli ktoś rzuci we mnie argumentem o tradycyjnych wartościach rodzinnych (czy to w kontekście feminizmu, czy praw LGBT), to wyjaśnię mu dokładnie, jak doskonale sprawdzają się te piękne wartości w rodzinie mojej czy moich znajomych. Może dorzucę też statystyki na temat rozwodów i samotnych matek.
W kwestiach rodziny pozostając: tak, jestem też za in vitro i aborcją.
Oba są kwestią osobistego wyboru, czy jest się gotowym na dziecko, czy
nie. I są to decyzje bardzo indywidualne, bo czym innym jest ciąża wynikła z nocy w klubie, a czym innym ciąża z gwałtu. I nie, moje drogie państwo, to nie jest tak, że każda ciąża powinna być donoszona, że z powodu przyrostu
naturalnego można skazać kobietę na dwadzieścia lat ciężkiej pracy nad
dzieckiem, które codziennie będzie jej przypominało najgorszy,
najbardziej traumatyczny moment jej życia - i które po paru latach
spyta, gdzie jest jego tatuś.
Miało być o ciuchach, a zeszło na ważne rzeczy. To skończę jeszcze bardziej pretensjonalnie:
Nie staję się gorszą kobietą, kiedy ubieram się niekobieco. Nie staję się słabszym człowiekiem, kiedy ubieram się kobieco. Nie jestem mniej moralna, bo nie wierzę w Jezusa. Nie promuję rozpusty, walcząc o prawa LGBT. Nie jestem jebanym lewakiem, bo wierzę w równość. Nie jestem gorsza od białego heteroseksualnego katolika ani lepsza od czarnej biseksualistki.
Walczmy z dyskryminacją, ze stereotypami, z body shamingiem i bullyingiem. Żeby żyło się lepiej. Żeby jakiś arabsko wyglądający chłopiec nie lądował na przerwie w śmietniku, jak mój brat. Żeby otyła dziewczyna z klatki obok nie powiesiła się przez docinki kolegów. Żeby córka twojej kuzynki nie walczyła ze sobą przez dwadzieścia lat, czy powiedzieć matce, że jest lesbijką.