czwartek, 26 września 2013

Relacja

Byłam na czymś. Coś nazywało się bardzo mądrze - konferencja na temat różnorodności i dyskryminacji.
Do tego po angielsku. Jakby tej nazwy było mało, naprawdę było mądre. Ale nie w sposób długich słów, profesorów w okularkach i grubych tomów o obieraniu ziemniaków.
Raczej w sposób doświadczalny, międzyludzki, muroburzący.

Możecie spytać, co ja tam właściwie robiłam?
Pisałam swoją osobowość na gwieździe.
Grałam w piłkarzyki z uroczym transseksualistą.
Podziwiałam zajebistość muzułmanki z szalem na głowie.
Śpiewałam "500 miles" na dwa głosy z lesbijką.
Byłam nieustannie częstowana ciastkami przez Żydówkę.
Rozmawiałam z bardzo inteligentną, zadbaną i sympatyczną Cyganką.
Poznałam młodych mężczyzn, którzy z własnej woli walczą o prawa kobiet.
Siedziałam przy śniadaniu, słysząc dookoła rozmowy po węgiersku, duńsku, słowacku,
niemiecku, rosyjsku, hebrajsku itd.
Pracowałam z Niemcem z Etiopii, Słowaczką z Wietnamu, Austriakiem z Grecji,
Duńczykiem z Iraku i Niemką z Albanii jednocześnie.
Ozdabiałam chatkę zbudowaną na żydowskie święto.
Zwiedzałam ludzkie życia i tłumaczyłam, kim jest pan Kleks.
Zostałam świadkiem interwencji bohatera.
Pracowałam w grupach, gdzie wszyscy byli zaangażowani. Naprawdę.
Niechcący wzięłam udział w propagandzie komunistycznej.
Chodziłam po linie i trzykrotnie udawałam lwa.
Wypowiedziałam mnóstwo suchych żartów o dyskryminacji, które musiały zostać wypowiedziane.
Odkryłam, że nawet na Węgrzech są ludzie, którzy oglądają Doctora Who.

Poznałam mnóstwo świetnych ludzi, tak różnych, jak tylko się da.
Pogrzebałam głęboko wszystkie znane mi stereotypy.
Odzyskałam też trochę wiary w dzisiejszą młodzież. 48 miłych niespodzianek.