poniedziałek, 3 lutego 2014

Baloniki

Wszyscy znamy to radosne uczucie zabawy z balonikiem. Chyba, że ty nie znasz. Wtedy prawdopodobnie nie miałeś dzieciństwa. Khem. Balony od wieków dostarczają dzieciom i trochę starszym radości: absurdalnie wiele, jeśli wziąć pod uwagę, że to tylko kawałek gumy wypełniony powietrzem.
Pamiętam czasy, kiedy zawsze miałam w domu balon albo dwa, niektóre bardzo wymyślne, w kształcie lwa albo papugi. Pamiętam dziecięce dramaty, kiedy balonik z helem wyślizgnął się i utknął na suficie hali. Pamiętam turkusowy balon z deltą, który wyniosłam z dni otwartych mojego liceum i zawiozłam całą drogę do domu, gdzie dwa dni później zachwycił Arsis. Pamiętam niezliczone sytuacje, kiedy widziałam dzieci biegające z balonami i wstydziłam się podejść do rozdającego, bo mógłby powiedzieć mi, że jestem za stara. Pamiętam, jaka czułam się ważna, kiedy podczas przygotowań otrzęsin zarządzałam produkcją i rozwieszaniem balonów. Pamiętam balon-kaktusa, którym bił mnie po głowie świeżo upieczony 18-latek. Pamiętam balon w kształcie żółwia, którego nie kupiłam.

Jeśli kiedyś taki zobaczycie, koniecznie mi kupcie!

Krótko mówiąc, balony zawsze były dla mnie ważne. Przedstawiam wam historie kilku wyjątkowych balonowych obywateli, którzy zasługują na bycie zapamiętanymi.

  I. Dariusz

Spacerowałam nad Motławą z Arsis i Ponderem, kiedy on... Dosłownie sfrunął mi z nieba. Błękitny, w kształcie balonu, nie nazbyt napakowany, ale i nie kurdupel. Wydawał mi się idealny. Przygarnęłam go więc, nadałam mu nowe imię: Dariusz i postawiłam na równi z nami (czyt. niosłam na wysokości głowy). Dariusz spędził z nami dużo czasu, poszedł z nami na koncert skrzypcowy pod bramą i towarzyszył nam podczas spaceru pod Filharmonię. Tam siedzieliśmy pod grającym krzakiem, kradnąc darmowy internet itp. Dariusz podskakiwał wesoło, nie zwracał uwagi na żałosne ataki ze strony Pondera i wszystko było dobrze. Ale później... Później Arsis postanowiła zrobić mu tatuaż. Wyciągnęła cienkopis i narysowała na tyle głowy Dariusza żółwia. Potem uśmiechniętą buźkę z Sherlocka. Potem TARDIS. Potem jeszcze L z Death Note'a. Kolorowała właśnie to ostatnie, kiedy... BUM! Cienkopis przebił delikatną skórę Dariusza i dosłownie eksplodowała mu głowa.
Mój ból był ogromny. Pozbierałam kawałki z ziemi, zachowałam jeden na pamiątkę, reszcie urządziliśmy pogrzeb wojownika, rytualnie wrzucając je do rzeki.

Zwłoki Dariusza, które noszę w torebce jako amulet.
Od lewej: pęknięty L, TARDIS i żółw z twarzą z Sherlocka.

Od tych wydarzeń minęło sporo czasu, ale przedwcześnie utracony przyjaciel żyje w mej pamięci. Arsis... już dawno ci wybaczyłam, ale nigdy ci tego nie zapomnę.


II. Balunio

Historia gościnnie opowiedziana przez Acię, najdziwniejszą osobę, z jaką zdarzyło mi się rozmawiać. Wersja niecenzurowana.

Balunio narodził się 1 września 2013 roku. Właściwie to został kupiony w Tesco jako ozdoba na świętowanie powrotu - tej jak jej tam było - do Polski oraz na znak tego, że o niej nie zapomnieliśmy.
Balunio oraz jego bracia i siostry zostali zabrani przez nas do restauracji "Biesiada", gdzie Ponder starał się tknąć w nie tchnienie życia. Nie, tak dosłownie to je dmuchał. To był dzień gdy Balunio stracił swą niewinność.
Cała jego rodzina, z nim włącznie, wyglądali jak gumowe, napompowane kuleczki analne vel różdżka Dumbledore'a. To był powód, dla którego Ponder tak bardzo go pokochał.
Zabraliśmy Balunia, jego brata i siostrę na spacer. Siostrą opiekowałam się ja, była jakaś upośledzona, bo nienadmuchana do końca... I mean niedorozwinięta.
Podczas spaceru zaliczaliśmy wszystkie sklepy w poszukiwaniu Baileysa. Pół miasta przeszliśmy...
Balunio lubił wylatywać Ponderowi z rąk i bawić się na trawie. W pewnym momencie zrobił to po raz ostatni... Balunio radośnie poleciał na trawę i tam przez nieuwagę przewrócił się i nabił na ostrą krawędź trawy. To był ostatni raz gdy widzieliśmy go nadmuchanego i pełnego powietrza.
Uczciliśmy jego śmierć minutą śmiechu, a następnie zrobiliśmy cichy pochód pogrzebowy. Dobrze, nie taki cichy, nuciliśmy marsz imperialny z "Gwiezdnych Wojen".
Balunio spoczął w koszu na śmie... I mean trumnie. Tam widzieliśmy go po raz ostatni.

Ciekawostka: Jego brat został księdzem pedofilem.


III. Komunista

To było na mądrej konferencji w Berlinie. Spacerowaliśmy wielokulturową grupką po Alexanderplatz, kiedy zauważyliśmy poruszenie wokół czerwonych namiotów. Okazało się, że zbliżają się wybory parlamentarne i to zamieszanie jest częścią wielkiej kampanii promocyjnej komunistycznej partii Die Linke. Jednogłośnie i bezgłośnie stwierdziliśmy, że choć nie jesteśmy komunistami, chcemy baloniki. Wyłudziliśmy od miłego pana komunisty chyba z siedem identycznych balonów z helem. Jeden zabiliśmy na rzecz śmiesznego gadania (powiedziałam wtedy prawdopodobnie najsłodsze "Wassup", jakiego w życiu nie słyszeliście). Pozostałe obwiązaliśmy sobie wokół nadgarstków i wieźliśmy przez godzinę komunikacją miejską, jak na poważnych uczestników konferencji przystało.
Komunista wraz z otrzymanym tam pamiętniczkiem, w którym czasem piszą się posty
Tego wieczora bawiłam się z balonikiem w swoim pokoju, a następnego dnia rano zostawiłam go wiszącego pod sufitem. Kiedy wróciłam... Leżał na podłodze! Próbowałam go przywrócić do życia, ale już nigdy nie zaczął ponownie latać. Wkrótce konferencja się skończyła i z żalem musieliśmy się rozstać. Zostawiłam go na łóżku wraz z papierową torbą z supermarketu. Mam nadzieję, że obsługa się ucieszyła.


IV. Wędrowiec

Na ostatni dzień konferencji organizatorzy przygotowali niespodziankę - mnóstwo kolorowych balonów z helem, do których mieliśmy przywiązać swoje życzenia i wypuścić w świat.
Mnie trafił się pomarańczowy (osobiście ściągnęłam go z sufitu). Kiedy nadeszła chwila uwolnienia balonów, okazał się trefny - zamiast polecieć w górę, hipstersko odbił w bok i nisko poleciał za budynki. Smuteczek.
Odlatujące życzenia. Mój balon w samym centrum kompozycji.
Później zobaczyłam, jak niejaki Dan próbuje zabić różowy balon. Jako że był lamą, nie potrafił go rozwiązać. Zaoferowałam pomoc i podstępnie wypuściłam balon w powietrze. Cóż za wspaniałe uczucie, popsuć komuś zabawę! Ale to jeszcze nie koniec. Ktoś znalazł mój pomarańczowy balon - sprawdziłam, miał moją kartkę. Znowu zabawiłam się w złodzieja i przywłaszczyłam go sobie. Postanowiłam jednak dać Danowi zadośćuczynienie - oddałam mu swojego odzyskanego nielota, a on zużył go na hel. Jeszcze nigdy nie czułam się tak szlachetna.
PS Niektórzy napisali na balonach swoje maile - dostali później wiadomości o balonach znalezionych setki kilometrów od Berlina.


Lekcja życia na dziś: nigdy nie jesteś za stary na balony.