czwartek, 9 czerwca 2016

strumień świadomości w polu elektrycznym

Jadę. Droga ta sama co zwykle, ale dzisiaj lepiej, bo tramwajem Schopenhauera (choć niestety 
z literówką w nazwisku Nietzschego). Jadę i patrzę. Za oknem krzywy krzyż krzyczy, że nie było go w spocie. Głęboka zieleń schłodzonej butelki piwa zastąpiła eksplozje kolorów na gałęziach, 
a Schetyna zastąpił Grodzką na billboardzie. Jedynie graffiti jest niezmienne. Myślę sobie, że autor dopisku "Charliego" przy dzielnicowym oznaczeniu "Aniołki" wybudował sobie pomnik trwalszy niż z kevlaru. Dwa przystanki dalej znajomy szary napis na szarym murze pyta mnie pionowo "CO?" i mimo zdanej filozofii nie jestem w stanie odpowiedzieć na to naładowane (dodatnio) pytanie.  Ale jadę. Szczurze memento mori wahadłuje mi na szyi, glany stawiają opór sile bezwładności. Rozglądam się po tramwaju i widzę ludzi z notatkami, na co przypomina mi się leżący obok politechnicznego śmietnika listek po tabletkach Sesji. Takie uroki czerwca. 

Jadę i patrzę i po raz tysięczny przykuwają mój wzrok te dziwaczne kulki na drzewach. Po co właściwie pasożytowi tak doskonała forma? Czy jemiole chodzi o równość wszystkich gałązek? ...a może to tylko kamuflaż, może ich uparta dyfuzja to nie zaraza, a rekrutacja? W końcu kule były długo uważane za świetny kształt dla amunicji, jeszcze za czasów wiary w autorytet Arystotelesa. Niewyspany most zrywa się z wodzy i staje mi przed oczami wizja, jak drzewa buntują się i zaczynają atakować drzewowyrwich narodowców. Gdyby potraktować wiewiórkę jako masę cząstkową, a następnie je scałkować przy odpowiedniej granicy, mogłyby przechylić drzewo i skatapultować kulę prosto w te połyskujące, jajowate cele! A wtedy gałązklatka zacisnęłaby się na nich, dusząc i tłumiąc krzyki... To byłaby całkiem niezła metoda walki jak na stworzenia, które nie znają podstaw aerodynamiki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz